sobota, 13 grudnia 2008

Socjologia dla każdego: Be


Właściwie to nic złego się nie dzieje.

"Niby niewiele. Właściwie to nic złego się nie dzieje. Porządna katolicka rodzina. Nikomu niczego nie brakuje. Awantur za wiele nie ma. Święta rodzinne razem - w pięcioosobowym gronie, z dorosłymi już dziećmi. Tylko wszyscy nie wyrabiają psychicznie.Karol zaś uważa, że to on jest słaby w tej rodzinie. Tak słaby, że właściwie to mu nawet wstyd. No bo jak to tak, mężczyzna bez posłuchu? Mężczyzna, który ustępuje we wszystkim żonie? Którego syn ma większe prawa w domu niż on sam? Prawdziwemu ojcu cała rodzina bez szemrania powinna się podporządkować. - Mężczyzna powinien być mężczyzną. Kobieta pewnych rzeczy nie zrobi."

Dziesięciu damskich bokserów: dlaczego znęcamy się nad żonami
Aleksandra Krzyżaniak-Gumowska
2008-12-09
,

http://wyborcza.pl/1,88975,6039016,Dziesieciu_damskich_bokserow__dlaczego_znecamy_sie.html?as=4&ias=8&startsz=x

piątek, 5 grudnia 2008

Deficyt 38

Jak się okazało w czasach rozpasanego i rozszalałego konsumpcjonizmu najbardziej deficytowym towarem w warszawskich sklepach z butami są czarne (z biegiem czasu obojętnie jakiego koloru) jesienno - zimowe buty powyzej kostki w rozmiarze 38. Nie ma.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Be po raz pierwszy

Tak, koty są dwa ;-)

sobota, 22 listopada 2008

22 listopada

Znowu plątanina wszystkiego, skonfudowanie 10 stopnia. Mało tego tekst do napisania, choc fragmencik, który powinien być napisany juz dawno temu. ale to standard jak wiemy. Zazdroszczę ludziom którzy potrafia wymyslac historie, a wlasciwie to takim, ktorzy potrafią pomysł doprowadzić do końca. Tej umiejętności zdecydowanie nie posiadam, i tylko mam nadzieję, że z czasem mozna się tego nauczyć. Nauczyc powinnam się jeszcze kilku innych rzeczy, ale pocieszam się tym, że sa już takie których się nauczyłam w ciągu ostatniego roku.

Dzis bez historii, bez sensu, bez pomysłu, bez zapału, ale z potrzebą popisania sobie. Popisania oczywiście nie tego co trzeba.
Nadzieja zawsze umiera ostatnia, nawet wtedy gdy chodzi o dotrzymanie terminu jakims cudem.

piątek, 21 listopada 2008

Pierwszy śnieg


to teraz czekam na mój ulubiony śnieg - ostatni.
Trzeci raz w tym tygodniu wmawiałam sprzedawcy, że wydaje mi za dużo reszty i trzeci raz się okazało, że to ja za dużo dałam pieniędzy. Nie cierpię na nadmiar gotówki ani nie-gotówki. Tak po prawdzie, to cierpię na znaczy ich niedomiar, którego nie pamiętam od lat. Czy to podpada pod freudowskie pomyłki?

środa, 19 listopada 2008

List-opadowy spadek formy.

Dzień pod każdym względem i na wszystkich frontach depresyjny. Czekolada nie smakuje, muzyka drażni, książka nie pociesza. Wszyscy zgodnym chórem chodzą i marudzą, że to listopad i że byle do świąt, a potem to już będzie lepiej. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego akurat listopad, dlaczego byle do świąt i dlaczego potem ma być już tylko lepiej.
Listopad ma tą swoją dobrą stronę, że długie wieczory pozwalają za wcześniejsze, przynajmniej teoretycznie, zabranie się za wieczorną lekturę. Poza tym gdyby nie listopad nikt nie doceniałby długich dni letnich. Poza tym w listopadzie, przynajmniej w tegorocznym, jest/była do tej pory piękna pogoda, bez sniegu, mrozu i innych zimowych atrakcji.
Dlaczego byle do świąt? Przedświętami to okres sprzątania, frustracji zakupowo-prezentowej, dzikich tłumów wszędzie i pustego konta w połowie miesiąca. A same święta nie są wiele lepsze. 3/4 wszystkich już po Wigilii umiera z przejedzenia, a dwa następne dni spędza na rodzinnych obiadach.
I dlaczego po świętach ma byc lepiej? Jesteśmy przejedzeni, w stanie pół-paniki, bo sylwester za pasem, a nie ma gdzie iść, a nawet jak jest gdzie iść, to po świętach i tak wszystko jest za małe.
Bez sensu to marudzenie na listopad. Miało być o początku i końcu, ale będzie innym razem. Grunt, że sama sobie ponarzekałam. A mój nastrój nie ma nic wspolnego z opadniętymi liśćmi. Sama sobie zafundowałam, przez własną glupotę, jak zwykle.

czwartek, 13 listopada 2008

Zaburzenia

Proporcjonalne:
Blog miał byc tekstowy, a wychodzi uparcie obrazkowy. Nieskromnie przyznaje, ze niebrzydkie te zdjęcia, ale miało królować słowo pisane, nawet krótkimi zdankami, ale słowo pisane, a nie obrazek uwieczniony.

Pogodowe:
cudną wiosnę mamy w tym listopadzie. Nie narzekam przynajmniej w tym temacie. Niech trwa do kwietnia.

Ablucyjne:
Libero mył się dwa dni z rzędu. Chyba trenuje już przed świętami. Czy Gruszka przestała się myć?

Kompetencyjne:
pilnuje swojego profesora, żeby przeczytał to co ma przeczytać, a to powinno działac chyba w drugą stronę.

Afektywne:
nawet kocice mnie lubią.

Żywieniowe:
Nie ruszam czekolady.

niedziela, 9 listopada 2008

sobota, 8 listopada 2008

Bajka grupotwórcza, czyli ze studenckiej wyobraźni socjologicznej

Twórcami poniżej bajki są studenci pierwszego roku socjologii, ze szczególnym uwzględniem Pani Oli. Chyle czoła ;-)


Lato tego roku nie roku niestety nie przypominało najbardziej słonecznej i najcieplejszej pory roku, a zmienna pogoda dawała się wszystkim we znaki. 6 sierpnia rozpoczął się jak każdy inny dzień – pochmurnie, ponuro i nudno. Dla niektórych był to jednak dzień absolutnie wyjątkowy. Za dwa dni wielka ceremonia otwarcia olimpiady, a Chińczycy zapowiadają naprawdę niezapomniane widowisko. Do stolicy Państwa Środka od kilku dni powoli zjeżdżają się goście z całego świata – zarówno wielkie osobistości światowej polityki, jak i przeciętni ludzie, którzy wsiadając na rozsianych po całym globie lotniskach do samolotów w kierunku Pekinu rozpoczęli podróż swojego życia.
Szczególną uwagę obsługi lotniska w Dubaju zajmował samolot linii Air Arabia, na którym wśród setki pasażerów znalazł się kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych Barack Obama, lecący na olimpiadę z zamiarem zabrania głosu w sprawie nieprzestrzegania przez chiński rząd praw człowieka. Mimo próśb wydziału bezpieczeństwa nie chciał lecieć osobnym odrzutowcem twierdząc, że jest tylko zwykłym, niczym niewyróżniającym się chłopakiem z sąsiedztwa.
Tuż za nim, w klasie business zasiadł Edmund Wnuk-Lipiński, profesor socjologii i rektor warszawskiej uczelni, wyjątkowo uradowany, że będzie miał okazję zaobserwowania tak różnorodnego tłumu, jakim będą pekińscy goście, a później wziąć udział w konferencji na Uniwersytecie w Dalian.
Na pokładzie znalazł się również polski minister spraw zagranicznych Radek Sikorski, który co prawda niechętnie przyjął zaproszenie chińskiego rządu, ale rzecz jasna i tak podekscytowany był egzotyczną* wycieczką.
Do samolotu wszedł też osłaniając się od błysku fleszy hollywoodzki aktor Pierce Brosnan, który docelowo miał znaleźć się na planie kooprodukcji chińsko-amerykańskiej opowiadającej o Powstaniu Bokserów, ale przesunął bilet bo jak sam, mówi – po prostu kocha sport.
W tyle samolotu, w klasie ekonomicznej zasiadła, odziana w różowe koronki Jola Rutowicz, która bilet na olimpiadę dostała w prezencie od anonimowego wielbiciela i skrycie wierzyła w podbicie chińskiego rynku filmowego.
Znajdowała się tam też inna, dość osobliwa para – on w czarnej pelerynie, kapeluszu i masce niczym Zorro, ona w baśniowej sukni przypominającej Królewnę Śnieżkę – z pewnością aktywiści jakichś organizacji walczących o prawa człowieka, chcący zrobić podczas ceremonii trochę zamętu. Ochrona lotniska pocieszała się, że widząc Królewnę Śnieżkę i Zorra na pokładzie, nikt nie uwierzy, że Barack Obama jest prawdziwy.
Z otwartą Biblią na kolanach siedział też ksiądz, mający za zadanie zrobienia w Chinach tanich zakupów dla swoich parafian.
Gdy samolot wystartował wszyscy zamilkli i pogrążyli się w miłych sobie zajęciach – lekturze, modlitwie, rozwiązywaniu sudoku i piłowaniu paznokci....

Potężny huk obudził wszystkich pasażerów lotu DP-666. Samolotem wstrząsały turbulencje, migały światła, stewardessy krzyczały i padały na ziemię. W głośnikach rozległ się ciepły acz drżący głos pilota: „Szanowni Państwo. Jest mi niezmiernie przykro, ale straciliśmy łączność z wieżą i lecąc na czuja przebiliśmy się przez egzosferę. Znajdujemy się na wysokości 1666 km nad poziomem morza, temperatura na zewnątrz wynosi -270º C, najbliższe miejsce lądowania to...” i umarł. W tym czasie spanikowany tłum popędził do luk bagażowych a stamtąd w akcie solidarności z pilotem – rzucił się w próżnię.
„Czy Emile Durkheim nie nazwałby tego zbiorowym samobójstwem fatalistycznym?” zastanawiał się profesor Edmund Wnuk-Lipiński i objął ster.

Do kabiny pilota wpadł podekscytowany Barack Obama „Tam, tam, niech pan skręci w prawo, to droga z «Gwiezdnych Wojen»! Pójdę policzyć ile nas zostało!”
„Nie trzeba, już to zrobiłem” powiedział pewnym głosem minister Sikorski stając w drzwiach. Mężczyźni ustalili, że trzeba koniecznie gdzieś wylądować, ponieważ wskaźnik paliwa nieuchronnie zbliżał się do czerwonej kreski. Rozglądając się widzieli wiele atrakcyjnych planet – skaliste, gąbczaste, z wypustkami, krystaliczne, ale żadna nie nadawała się do lądowania. Kiedy nagłym ruchem profesor ominął lecący na samolot meteor, ich oczom ukazała się upstrzona kolorami kula.
W tym czasie na pokładzie proboszcz, Pierce Brosnan i Zorro usiłowali uratować Jolę Rutowicz, której paznokcie wbiły się w sky'owe obicie siedzeń. Królewna Śnieżka natomiast chodziła i zaglądając pod siedzenia wołała w kółko „Hop-hoop, gdzie są moje krasnoludki?”.
Edmund Wnuk Lipiński, Radek Sikorski i Barack Obama zdecydowali, że różnorodność planety to dobry znak i postanowili na niej wylądować. Tak też zrobili. Samolot z hukiem rozbił się na powierzchni Nieznanej Planety.
-Kochani, nasze losy złączyły się w chwili tragicznej dla nas wszystkich. Ten moment jest dopiero początkiem ciężkiej drogi jaką będziemy musieli przejść. Proszę Was, żebyśmy złączyli nasze siły, talenty i RAZEM postarali się przejść przez to piekło. God bless you.- powiedział Barack.
-Amen – odpowiedział Ksiądz.
-K... mać – opowiedziała Jola.
I wszyscy wzięli się do pracy. Królewna Śnieżka zachęcona perspektywą odnalezienia zaginionych krasnoludków, rozpoczęła poszukiwania życia na Nieznanej Planecie. Pierce Brosnan i Zorro jako siła robocza budowali schron, i rozpalali ogień. Jola Rutowicz leżała do góry brzuchem i śpiewała umilając czas pracy towarzyszom, Ksiądz i Barack Obama modlili się o ocalenie, ale z różnicy obrządków wynikła konstruktywna dyskusja teologiczna.
Edmund Wnuk-Lipiński i Radek Sikorski rozpoczęli naradę.
-Barackowi zależy na władzy. No i ma posłuch – Joli podoba się jego egzotyczna uroda, Brosnan, jak on, jest demokratą a Zorro uważa jako Meksykanin, że razem z Barackiem mogą pilnować praw mniejszości. Niech rządzi. Ale to my powiemy jak ma rządzić.
-Słusznie, słusznie... Mamy już wspólny cel, role też już są rozpisane. Do dzieła.
Zza pagórka wybiegła z piskiem Królewna Śnieżka uciekająca przed... siedmioma zmutowanymi krasnoludami. Pierwszy na pomoc rzucił się Zorro i wywijając szpadą obalił trzy krasnoludy na ziemię. Pierce Brosnan wykorzystując umiejętności nabyte w trakcie kręcenia „Bonda” zajął się pozostałymi czterema. Uwięzili ich w ziemiance, która miała być schronem, ale na ten czas zmieniła rolę (społeczną :))
Profesor Wnuk-Lipiński usiadł przy wejściu do ziemianki i zaczął obserwować zachowania krasnoludów, które od razu poszły spać.
Mężczyźni zebrali się na naradę. [Źródła donoszą, że w zbiorowości tej, ziemskie przedstawicielki płci pięknej nie nadawały się do wysiłku umysłowego i zostały od władzy całkiem odsunięte. Szczegółowe badania pozostawia się antropologom i antropolożkom nurtu feministyczngo.]
-Panowie, nie mamy żywności. Musimy podjąć pewne kroki. Królewna Śnieżka mówi, że znalazła jedynie jabłka, ale są one zatrute. Co robić? - błagalnym tonem zapytał Radek Sikorski.
-Mamy dwa wyjścia. Możemy uwędzić krasnoludy, albo... -Pierce Brosnan spojrzał wymownie na Jolę Rutowicz. - Duuużo mięsa...
Głos zabrał Profesor:
-Osobiście zależy mi na zachowaniu przy życiu krasnali. Ale nie możemy się dopuścić tak haniebnego aktu jakim jest kanibalizm! A już na pewno nie przy pierwszym zwątpieniu! Nie ma sytuacji bez wyjścia, ale to wyjście (choć niewykluczone) jest wyjściem ostatecznym.

Nagle, ni stąd, ni zowąd na głowy zaczęły spadać im przepiórki. I wszyscy skierowali wzrok na pogrążonego w modlitwie Księdza. A Barack Obama zwrócił mu honor.

Ich wspólnota była więc utopijna – mądrzy doradcy (Edmund Wnuk-Lipiński i radek Sikorski) kierowali marionetkowym, ale dobrze oddziałującym na obywateli Nieznanej Planety Barackiem Obamą. We trzech stanowili Radę Planety i głosowali najważniejsze decyzje w swoim gronie. Dodatkowo Profesor zsocjalizował krasnale, nad którymi opiekę sprawowała Królewna Śnieżka. Zorro dzięki wrodzonej podejrzliwości stanowił jednoosobową komisję rewizyjną, dzięki czemu rządy były sprawiedliwe i dobre dla całej wspólnoty. Prócz tego jako postaci z bajek Zorro i Królewna Śnieżka pobrali się i stworzyli bajkową rodzinę. Ślubu udzielał Ksiądz, który też zaorał nieduży kawałek ziemi i zajął się odtruwaniem jabłek. Między Jolą Rutowicz a Piercem Brosnanem była „ta chemia”, ale Jola wciąż zastanawiała się nad bardziej wpływowym mężczyzną. Niestety – nie było chętnych. Wedle ostatnich doniesień wyżej wymieniona dwójka uczęszcza na przyspieszone kursy przedmałżeńskie, gdyż wkrótce spodziewa się potomstwa, a Edmund Wnuk-Lipiński tęskni za studentami, ale za nic w świecie (i wszechświecie) nie zrezygnowałby ze świętego spokoju na Nieznanej Planeie.
Wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

THE END

czwartek, 6 listopada 2008

niedziela, 2 listopada 2008

piątek, 24 października 2008

niedziela, 19 października 2008

Milion kawałków i znowu road trippin

Znowu się czuję jak milion rozpadniętych kawałków. I nie chce mi się, ale to chyba oczywiste. A najgorsze jest to, że wszystko jest przygotowane, pokodowane, pogrupowane, konspekt zrobiony, tylko usiąść i to cholerstwo nawet nie to, że zacząć pisać, a skończyć i mieć święty spokój. Ale nie, miliony kawałków to uniemożliwiają, no i znowu "Road trippin". Oczywiście jest już po terminie, żeby nie było wątpliwości. Tak bardzo nie mam ochoty na mowę nienawiści, że zabrałam się za przygotowanie wtorkowych zajęć - może dlatego, że studenci się uaktywnili. Dlaczego zawsze jest tak, że ci co bym chciała żeby się uaktwynili milczą?

Refleksje pokonferencyjne:Szwecja piękna, wspaniała pogoda, nie sądziłam, że Północ przypadnie mi do gustu, tym bardziej, że jestem ciepłolubna. Konferencja, cóż - pierwsze koty za płoty. Nie zemdlałam, troche sie zdenerwowałam i pogubiałam w środku, ale to ja wiem nie oni, oni nie wiedzą co było na tych diableskich karteczkach. Gorsze jest to, że nie dokońca zrozumieli. Po raz pierwszy poczułam, że jestem z innej Europy, nie gorszej, nie Europy drugiej kategorii, tylko z innej: "you are different Europe - don't be offended". I nie ma co się obrażać, mamy zupełnie inne doświadczenia. Z byłych demoludów były tylko dwie osoby oprócz mnie - zrozumiały. Chyba jako kraj szukamy przyjaciół nie w tym miejscu co powinnismy. Pewien amrykański profesor: "It was not very wise of you to sign missle shield deal", "Yeah, I know that", ale co z tego?
Konferemcja przyniosła też lekkie rozczarowanie, kolejne towarzystwo wzajemnej adoracji. Łudziłam się, że może na międzynarodowych imprezach jest inaczej, już wiem, że nie jest. Niektóre wielkie nazwiska mówiące nie na temat, niektóre średnie nazwiska mówiące nie na temat i wszystkie małe nazwiska, które bardzo się postarały żeby było na temat.
Anegdota: pani Włoszka, ze słonecznej Italii południa: "... yes, but we are the centre of Europe" a ja sobie pomyslałam: "No, we are the centre of Europe, you're the south". Tyle centrów Europy ile państw. Zaczęłam znowu oddychać jak już pożegnałam konferencyjne towarzystwo i samotnie udałam się w podróż powrotną do Sztokholmu.

Mój kot w ramach kociej prewencji wyprowadził się ze swojego kociego apartamentu i zamieszkał na mojej walizce, tak na wszelki wypadek.

wtorek, 14 października 2008

Vadstena

polożona na jeziorem Wetter (środek Szwecji). W XIII wieku - XV wiek siedziba królów. Klasztor zamknięty w 1590 roku. Prawa miejskie od 1400.

Jezioro Wetter, drugie największe w Szwecji
Forteca, później zamek: 1545, król Gustaw Vasa
Budynki poklasztorne, św. Brigitta (jedyna szwedzka święta). 1430



Rynek




niedziela, 12 października 2008

... to cóż, że ze Szwecji

Ten rok jest obfity w szoki kulturowe. Tutaj niby ta sama Europa. Bardziej na północy, czyli powinna być bardziej barbarzyńska. A kraj wysoce cywilizowany. Joanna Chmielewska napisała w którejś z powieści, że kraj poznaje się po publicznych toaletach i chyba miała rację. I nie chodzi o poziom czystości, a o fakt, że miejsce do przewijania dzieci jest również w męskiej częsci.

Kolejny szok, to rowerzyści, rowery są wszedzię i wszyscy na nich jeżdzą. Zdziwenie wzrasta gdy widzis się parkingi dla rówerów. Poza tym przepiekna jesień, kolory zupełnie inne niż w Polsce, bardziej kolorowe

czwartek, 9 października 2008

Z góry widziane

Co pradwa moją fascynacją są balkony, ale dachy też mogą być. Z XII piętra widać co następuje:
Dach okrągły: Dach prostokątny kolczasty:
Dachy różne:

poniedziałek, 6 października 2008

piątek, 3 października 2008

Trochę historii: cmentarz żydowski w Pruszkowie

Według "The Encyclopedia of Jewish Life Before and During the Holocaust", początki osadnictwa żydowskiego w Pruszkowie przypadają na dwie ostatnie dekady XIX wieku, kiedy dawna wieś zaczęła się urbanizować w następstwie zakładanych tu fabryk. Zorganizowana gmina żydowska powstała w 1904 roku. Zakup gruntów pod budowę synagogi oraz cmentarz sfinansowali Mordechaj Gutowicz oraz właściciel fabryki wyrobów fajansowych Jakub Teichfeld

Cmentarz żydowski w Pruszkowie zlokalizowany jest na końcu ul. Lipowej i ul. Bazaltowej. Do czasu jego powstania, Żydzi z Pruszkowa byli grzebani w nadarzyńskich Kajetanach. Pruszkowski kirkut został założony jednocześnie z gminą wyznaniową w 1904 r. na gruncie zakupionym od właścicieli folwarku - Jadwigi i Antoniego Potulickich.

Brak danych na temat daty otoczenia go ceglanym murem oraz wzniesienia domu przedpogrzebowego. Musiało to jednak być przed pierwszą wojną światową, ponieważ na budynku od strony zachodniej do dziś się zachowały ślady po niemieckim ostrzale, który miał miejsce w czasie niemiecko-rosyjskiego starcia w październiku 1914 r.
więcej na: http://www.kirkuty.xip.pl/pruszkow.html

Marzy mi się ...

niedziela, 28 września 2008

Park Potulickich

Wspomniany w tytule powstał w II połowie XIX wg projektu Karola Sparmana z Saksonii i jest jednym z niewielu miejsc w Pruszkowie, gdzie można w spokoju posiedzieć, poczytać, pospacerować, pokarmić kaczki i nie oślepnąć od brzydoty otocznia. Park jest ładny. Przez lata potwornie zaniedbywany. Nikt kto miał odrobine zdrowego rozdądku nie odważył się oddalić od głównego stawu na dalej jak 15 metrów. Park słynął z: 1) lodowiska na najwiekszym stawie w czasie zimy 2) wypożyczalni rowerów wodnych latem 3) łabędzi 4) trupów znajdowanych w stawach przez cały rok.
Obecnie po wypożyczalni ani śladu, po łabędziach także - kaczki opanowały akweny, po trupach również, tylko staw zamarza w sprzyjających warunkach.




Ale za to niedziela ...








Prawie ...

... jak na Mazurach... jak w Europie
... jak ulica

czwartek, 25 września 2008

Słońce, ach to ty!

W końcu po całej wieczności deszczu doczekałam się światła. Co prawda w niedziele były jakieś przebłyski, ale zanim zdążyłam spojrzeć drugi raz w okno, już było szaro i buro i mokro.
Az sie prosi o spacer, ale na razie nie ma co marzyć. Podeszłam do życia jak zwykle, czyli wszystko na ostatnią chwilę. Widocznie pod tym względem juz nie zmądrzeje.

poniedziałek, 22 września 2008

Napad


To był drugi napad sprzątania w ciągu ostatnich 5 dni. Jestem absolutnie wykończona. Stajnia Augiasza to musiało być nic. Teraz z czystym sumieniem mogę oddać się ponownie pracy.

sobota, 20 września 2008

czwartek, 4 września 2008

Miasto rzeźb


Kolegium Sztuk Pięknych UMCS, Kaziemirz Dolny [20/08/08]

niedziela, 24 sierpnia 2008

Nieupoważnionym wstęp wzbroniony, czyli z życia turysty (choć chciałabym być podróżniczką).



Turysta:* osoba uprawiająca turystykę
Turystyka: zorganizowane zbiorowe lub indywidualne wyjazdy poza miejsce stałego zamieszkania, wędrówki po obcym terenie, mające cele krajoznawcze lub będące formą czynnego wypoczynku


Podróżnik: człowiek odbywający (dalekie podróże, mający zwyczaj podróżowania; rzedziej: człowiek będący w podróży)Podróż: przebywanie drogi z jakiegoś odległego miejsca, od miejsca do miejsca po rozległych terenach; podróżowanie

Mam nieodparte wrażenie, że "podróżnik" brzmi bardziej dumnie niż "turysta". Może podróżnikiem się jest, a turystą bywa. Są wielcy podróżnicy, a nie ma wielkich turystów. Podróżnik kojarzy się z przygodą, dreszczykiem emocji, odkryciem. Turysta z górą śmieci, hałasem i tłumem. A może podróżnika od turysty da radę odróżbnić po butach? Pan turysta będzie w (wypastowanych) półbutach pani turystka w klapeczkach na małej szpileczce. Tylko w czym będzie podróżnik? I jeszcze jedno kim jest zwiedzający?

Pewna młoda dama zapytana o historię wyspy Rodos, na której spędzała wakację odpowiedziała zdumiona, że ona pojechała tam żeby się zrelaksować.

choć życie turysty może czasem być ciężkie:

Z jedenj strony z turystów utrzymuja się całe regiony, a czasem całe kraje. Z drugiej strony turyści bardzo często są koszmarem, z trzeciej strony mimo, że płacą, w niektórych wypadkach bardzo słono, są traktowani jak podgatunek z którego można zedrzeć mnóstwo pieniedzy przy minimum włożonego wysiłku.



*wszystkie 4 hasła za Słownik Języka Polskiego PWN