poniedziałek, 24 listopada 2008

Be po raz pierwszy

Tak, koty są dwa ;-)

sobota, 22 listopada 2008

22 listopada

Znowu plątanina wszystkiego, skonfudowanie 10 stopnia. Mało tego tekst do napisania, choc fragmencik, który powinien być napisany juz dawno temu. ale to standard jak wiemy. Zazdroszczę ludziom którzy potrafia wymyslac historie, a wlasciwie to takim, ktorzy potrafią pomysł doprowadzić do końca. Tej umiejętności zdecydowanie nie posiadam, i tylko mam nadzieję, że z czasem mozna się tego nauczyć. Nauczyc powinnam się jeszcze kilku innych rzeczy, ale pocieszam się tym, że sa już takie których się nauczyłam w ciągu ostatniego roku.

Dzis bez historii, bez sensu, bez pomysłu, bez zapału, ale z potrzebą popisania sobie. Popisania oczywiście nie tego co trzeba.
Nadzieja zawsze umiera ostatnia, nawet wtedy gdy chodzi o dotrzymanie terminu jakims cudem.

piątek, 21 listopada 2008

Pierwszy śnieg


to teraz czekam na mój ulubiony śnieg - ostatni.
Trzeci raz w tym tygodniu wmawiałam sprzedawcy, że wydaje mi za dużo reszty i trzeci raz się okazało, że to ja za dużo dałam pieniędzy. Nie cierpię na nadmiar gotówki ani nie-gotówki. Tak po prawdzie, to cierpię na znaczy ich niedomiar, którego nie pamiętam od lat. Czy to podpada pod freudowskie pomyłki?

środa, 19 listopada 2008

List-opadowy spadek formy.

Dzień pod każdym względem i na wszystkich frontach depresyjny. Czekolada nie smakuje, muzyka drażni, książka nie pociesza. Wszyscy zgodnym chórem chodzą i marudzą, że to listopad i że byle do świąt, a potem to już będzie lepiej. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego akurat listopad, dlaczego byle do świąt i dlaczego potem ma być już tylko lepiej.
Listopad ma tą swoją dobrą stronę, że długie wieczory pozwalają za wcześniejsze, przynajmniej teoretycznie, zabranie się za wieczorną lekturę. Poza tym gdyby nie listopad nikt nie doceniałby długich dni letnich. Poza tym w listopadzie, przynajmniej w tegorocznym, jest/była do tej pory piękna pogoda, bez sniegu, mrozu i innych zimowych atrakcji.
Dlaczego byle do świąt? Przedświętami to okres sprzątania, frustracji zakupowo-prezentowej, dzikich tłumów wszędzie i pustego konta w połowie miesiąca. A same święta nie są wiele lepsze. 3/4 wszystkich już po Wigilii umiera z przejedzenia, a dwa następne dni spędza na rodzinnych obiadach.
I dlaczego po świętach ma byc lepiej? Jesteśmy przejedzeni, w stanie pół-paniki, bo sylwester za pasem, a nie ma gdzie iść, a nawet jak jest gdzie iść, to po świętach i tak wszystko jest za małe.
Bez sensu to marudzenie na listopad. Miało być o początku i końcu, ale będzie innym razem. Grunt, że sama sobie ponarzekałam. A mój nastrój nie ma nic wspolnego z opadniętymi liśćmi. Sama sobie zafundowałam, przez własną glupotę, jak zwykle.

czwartek, 13 listopada 2008

Zaburzenia

Proporcjonalne:
Blog miał byc tekstowy, a wychodzi uparcie obrazkowy. Nieskromnie przyznaje, ze niebrzydkie te zdjęcia, ale miało królować słowo pisane, nawet krótkimi zdankami, ale słowo pisane, a nie obrazek uwieczniony.

Pogodowe:
cudną wiosnę mamy w tym listopadzie. Nie narzekam przynajmniej w tym temacie. Niech trwa do kwietnia.

Ablucyjne:
Libero mył się dwa dni z rzędu. Chyba trenuje już przed świętami. Czy Gruszka przestała się myć?

Kompetencyjne:
pilnuje swojego profesora, żeby przeczytał to co ma przeczytać, a to powinno działac chyba w drugą stronę.

Afektywne:
nawet kocice mnie lubią.

Żywieniowe:
Nie ruszam czekolady.

niedziela, 9 listopada 2008

sobota, 8 listopada 2008

Bajka grupotwórcza, czyli ze studenckiej wyobraźni socjologicznej

Twórcami poniżej bajki są studenci pierwszego roku socjologii, ze szczególnym uwzględniem Pani Oli. Chyle czoła ;-)


Lato tego roku nie roku niestety nie przypominało najbardziej słonecznej i najcieplejszej pory roku, a zmienna pogoda dawała się wszystkim we znaki. 6 sierpnia rozpoczął się jak każdy inny dzień – pochmurnie, ponuro i nudno. Dla niektórych był to jednak dzień absolutnie wyjątkowy. Za dwa dni wielka ceremonia otwarcia olimpiady, a Chińczycy zapowiadają naprawdę niezapomniane widowisko. Do stolicy Państwa Środka od kilku dni powoli zjeżdżają się goście z całego świata – zarówno wielkie osobistości światowej polityki, jak i przeciętni ludzie, którzy wsiadając na rozsianych po całym globie lotniskach do samolotów w kierunku Pekinu rozpoczęli podróż swojego życia.
Szczególną uwagę obsługi lotniska w Dubaju zajmował samolot linii Air Arabia, na którym wśród setki pasażerów znalazł się kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych Barack Obama, lecący na olimpiadę z zamiarem zabrania głosu w sprawie nieprzestrzegania przez chiński rząd praw człowieka. Mimo próśb wydziału bezpieczeństwa nie chciał lecieć osobnym odrzutowcem twierdząc, że jest tylko zwykłym, niczym niewyróżniającym się chłopakiem z sąsiedztwa.
Tuż za nim, w klasie business zasiadł Edmund Wnuk-Lipiński, profesor socjologii i rektor warszawskiej uczelni, wyjątkowo uradowany, że będzie miał okazję zaobserwowania tak różnorodnego tłumu, jakim będą pekińscy goście, a później wziąć udział w konferencji na Uniwersytecie w Dalian.
Na pokładzie znalazł się również polski minister spraw zagranicznych Radek Sikorski, który co prawda niechętnie przyjął zaproszenie chińskiego rządu, ale rzecz jasna i tak podekscytowany był egzotyczną* wycieczką.
Do samolotu wszedł też osłaniając się od błysku fleszy hollywoodzki aktor Pierce Brosnan, który docelowo miał znaleźć się na planie kooprodukcji chińsko-amerykańskiej opowiadającej o Powstaniu Bokserów, ale przesunął bilet bo jak sam, mówi – po prostu kocha sport.
W tyle samolotu, w klasie ekonomicznej zasiadła, odziana w różowe koronki Jola Rutowicz, która bilet na olimpiadę dostała w prezencie od anonimowego wielbiciela i skrycie wierzyła w podbicie chińskiego rynku filmowego.
Znajdowała się tam też inna, dość osobliwa para – on w czarnej pelerynie, kapeluszu i masce niczym Zorro, ona w baśniowej sukni przypominającej Królewnę Śnieżkę – z pewnością aktywiści jakichś organizacji walczących o prawa człowieka, chcący zrobić podczas ceremonii trochę zamętu. Ochrona lotniska pocieszała się, że widząc Królewnę Śnieżkę i Zorra na pokładzie, nikt nie uwierzy, że Barack Obama jest prawdziwy.
Z otwartą Biblią na kolanach siedział też ksiądz, mający za zadanie zrobienia w Chinach tanich zakupów dla swoich parafian.
Gdy samolot wystartował wszyscy zamilkli i pogrążyli się w miłych sobie zajęciach – lekturze, modlitwie, rozwiązywaniu sudoku i piłowaniu paznokci....

Potężny huk obudził wszystkich pasażerów lotu DP-666. Samolotem wstrząsały turbulencje, migały światła, stewardessy krzyczały i padały na ziemię. W głośnikach rozległ się ciepły acz drżący głos pilota: „Szanowni Państwo. Jest mi niezmiernie przykro, ale straciliśmy łączność z wieżą i lecąc na czuja przebiliśmy się przez egzosferę. Znajdujemy się na wysokości 1666 km nad poziomem morza, temperatura na zewnątrz wynosi -270º C, najbliższe miejsce lądowania to...” i umarł. W tym czasie spanikowany tłum popędził do luk bagażowych a stamtąd w akcie solidarności z pilotem – rzucił się w próżnię.
„Czy Emile Durkheim nie nazwałby tego zbiorowym samobójstwem fatalistycznym?” zastanawiał się profesor Edmund Wnuk-Lipiński i objął ster.

Do kabiny pilota wpadł podekscytowany Barack Obama „Tam, tam, niech pan skręci w prawo, to droga z «Gwiezdnych Wojen»! Pójdę policzyć ile nas zostało!”
„Nie trzeba, już to zrobiłem” powiedział pewnym głosem minister Sikorski stając w drzwiach. Mężczyźni ustalili, że trzeba koniecznie gdzieś wylądować, ponieważ wskaźnik paliwa nieuchronnie zbliżał się do czerwonej kreski. Rozglądając się widzieli wiele atrakcyjnych planet – skaliste, gąbczaste, z wypustkami, krystaliczne, ale żadna nie nadawała się do lądowania. Kiedy nagłym ruchem profesor ominął lecący na samolot meteor, ich oczom ukazała się upstrzona kolorami kula.
W tym czasie na pokładzie proboszcz, Pierce Brosnan i Zorro usiłowali uratować Jolę Rutowicz, której paznokcie wbiły się w sky'owe obicie siedzeń. Królewna Śnieżka natomiast chodziła i zaglądając pod siedzenia wołała w kółko „Hop-hoop, gdzie są moje krasnoludki?”.
Edmund Wnuk Lipiński, Radek Sikorski i Barack Obama zdecydowali, że różnorodność planety to dobry znak i postanowili na niej wylądować. Tak też zrobili. Samolot z hukiem rozbił się na powierzchni Nieznanej Planety.
-Kochani, nasze losy złączyły się w chwili tragicznej dla nas wszystkich. Ten moment jest dopiero początkiem ciężkiej drogi jaką będziemy musieli przejść. Proszę Was, żebyśmy złączyli nasze siły, talenty i RAZEM postarali się przejść przez to piekło. God bless you.- powiedział Barack.
-Amen – odpowiedział Ksiądz.
-K... mać – opowiedziała Jola.
I wszyscy wzięli się do pracy. Królewna Śnieżka zachęcona perspektywą odnalezienia zaginionych krasnoludków, rozpoczęła poszukiwania życia na Nieznanej Planecie. Pierce Brosnan i Zorro jako siła robocza budowali schron, i rozpalali ogień. Jola Rutowicz leżała do góry brzuchem i śpiewała umilając czas pracy towarzyszom, Ksiądz i Barack Obama modlili się o ocalenie, ale z różnicy obrządków wynikła konstruktywna dyskusja teologiczna.
Edmund Wnuk-Lipiński i Radek Sikorski rozpoczęli naradę.
-Barackowi zależy na władzy. No i ma posłuch – Joli podoba się jego egzotyczna uroda, Brosnan, jak on, jest demokratą a Zorro uważa jako Meksykanin, że razem z Barackiem mogą pilnować praw mniejszości. Niech rządzi. Ale to my powiemy jak ma rządzić.
-Słusznie, słusznie... Mamy już wspólny cel, role też już są rozpisane. Do dzieła.
Zza pagórka wybiegła z piskiem Królewna Śnieżka uciekająca przed... siedmioma zmutowanymi krasnoludami. Pierwszy na pomoc rzucił się Zorro i wywijając szpadą obalił trzy krasnoludy na ziemię. Pierce Brosnan wykorzystując umiejętności nabyte w trakcie kręcenia „Bonda” zajął się pozostałymi czterema. Uwięzili ich w ziemiance, która miała być schronem, ale na ten czas zmieniła rolę (społeczną :))
Profesor Wnuk-Lipiński usiadł przy wejściu do ziemianki i zaczął obserwować zachowania krasnoludów, które od razu poszły spać.
Mężczyźni zebrali się na naradę. [Źródła donoszą, że w zbiorowości tej, ziemskie przedstawicielki płci pięknej nie nadawały się do wysiłku umysłowego i zostały od władzy całkiem odsunięte. Szczegółowe badania pozostawia się antropologom i antropolożkom nurtu feministyczngo.]
-Panowie, nie mamy żywności. Musimy podjąć pewne kroki. Królewna Śnieżka mówi, że znalazła jedynie jabłka, ale są one zatrute. Co robić? - błagalnym tonem zapytał Radek Sikorski.
-Mamy dwa wyjścia. Możemy uwędzić krasnoludy, albo... -Pierce Brosnan spojrzał wymownie na Jolę Rutowicz. - Duuużo mięsa...
Głos zabrał Profesor:
-Osobiście zależy mi na zachowaniu przy życiu krasnali. Ale nie możemy się dopuścić tak haniebnego aktu jakim jest kanibalizm! A już na pewno nie przy pierwszym zwątpieniu! Nie ma sytuacji bez wyjścia, ale to wyjście (choć niewykluczone) jest wyjściem ostatecznym.

Nagle, ni stąd, ni zowąd na głowy zaczęły spadać im przepiórki. I wszyscy skierowali wzrok na pogrążonego w modlitwie Księdza. A Barack Obama zwrócił mu honor.

Ich wspólnota była więc utopijna – mądrzy doradcy (Edmund Wnuk-Lipiński i radek Sikorski) kierowali marionetkowym, ale dobrze oddziałującym na obywateli Nieznanej Planety Barackiem Obamą. We trzech stanowili Radę Planety i głosowali najważniejsze decyzje w swoim gronie. Dodatkowo Profesor zsocjalizował krasnale, nad którymi opiekę sprawowała Królewna Śnieżka. Zorro dzięki wrodzonej podejrzliwości stanowił jednoosobową komisję rewizyjną, dzięki czemu rządy były sprawiedliwe i dobre dla całej wspólnoty. Prócz tego jako postaci z bajek Zorro i Królewna Śnieżka pobrali się i stworzyli bajkową rodzinę. Ślubu udzielał Ksiądz, który też zaorał nieduży kawałek ziemi i zajął się odtruwaniem jabłek. Między Jolą Rutowicz a Piercem Brosnanem była „ta chemia”, ale Jola wciąż zastanawiała się nad bardziej wpływowym mężczyzną. Niestety – nie było chętnych. Wedle ostatnich doniesień wyżej wymieniona dwójka uczęszcza na przyspieszone kursy przedmałżeńskie, gdyż wkrótce spodziewa się potomstwa, a Edmund Wnuk-Lipiński tęskni za studentami, ale za nic w świecie (i wszechświecie) nie zrezygnowałby ze świętego spokoju na Nieznanej Planeie.
Wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

THE END

czwartek, 6 listopada 2008

niedziela, 2 listopada 2008