piątek, 15 sierpnia 2008

Mam kryzys, czyli o wyższości pracy w Zieleni Miejskiej

Nie bardzo wiedziałam co mi jest. Trudności z utrzmaniem koncentracji przez dłużej niż 10 minut, niemożność znalezienia sobie miejsca i to dziwne uczucie jakbym składała się z zyliona ledwotrzymających się razem kawałków. Postawiłam autodiagnozę w momencie jak w głowie zakołatała się kusząca myśl o pracy w Zieleni Miejskiej: mam kryzys. Pocieszam się, że 1) dawno już kryzysu nie było 2) moja siostra tez ma, bo cos wspomina o sprzedawaniu frytek 3) znam uznanego profesora, który chciałby pracować w warzywniaku i bardzo mądrą panią doktor, która chiałaby być piekarzem, czyli mogę się pocieszać, że nie ja jedna.

Myśl o Zieleni Miejskiej zjawia za każdym razem jak mam serdecznie dosyć. I perspektywa wydaje się atrakcyjna: praca na świeżym powietrzu, dużo ruchu, nie trzeba rozmawiać z ludźmi, można sobie grabić liście w spokoju nie martwiąc się o książki, które wypadałoby przeczytać, rzeczy które trzeba napisać, zajęcia, studentów i sesję. Można iść do biura, ale jakakolwiek praca biurowa, może poza kserowaniem zaprząta myśli, a tu: ręce pracują umysł wolny robi co żywnie mu się podoba.

Kryzys nadszedł w o tyle niestosownym momencie, że terminy są na za dwa tygodnie, grupa wsparcia jest na urlopie, "kot, który..." został przeczytany, a lody, które zostwiłam w zamrażalniku na czarną godzinę wyszły w miedzyczasie.

Brak komentarzy: